Mötley Crüe – The Dirt, czyli Metal Rules!

The Dirt (Brud) to rewelacyjna i pełna ekspresji opowieść o zespole Mötley Crüe – legendzie amerykańskiej sceny heavy metalowej. Ogląda się to działo z naprawdę ogromną przyjemnością, ponieważ Jeff Tremaine (reżyser m.in. serii Jackass) podszedł do tematu bardzo podobnie jak Oliver Stone w swoich filmach – ukazując blaski i cienie życia muzyków rockowych bez idealizowania, zadęcia, bredzenia o wzniosłych ideałach, wielkiej sztuce lub podobnym szajsie. Nie ma w tym dziele również cenzury oraz wszechobecnej i nachalnej poprawności politycznej, sprawiającej że przekaz wielu dzieł staje się tak mdły i dęty, iż po kwadransie odbioru ma się odruchy wymiotne – tego w The Dirt na pewno się nie uświadczy. I bardzo dobrze!

Jeff, po prostu pokazał w swoim filmie obraz określonego stylu życia, takim jakim jest on w istocie… Oczywiście film The Dirt może być uznany za obrazoburczy i skandalizujący, ale nie o skandal i jego promocję w tym dziele chodzi. The Dirt to wbrew pozorom opowieść „ku pokrzepieniu ducha w bezdusznym świecie”. To film o męskiej przyjaźni (czasami trudnej, a czasami szorstkiej), determinacji w drodze do osiągnięcia celu oraz życiu według własnych reguł. Jednocześnie możemy się przekonać, że bycie muzykiem rockowym to nie jest kaszka z mleczkiem, gdyż takie życie to w zasadzie ciężka i mozolna harówa, w której nie ma drogi na skróty. Prawda jest taka, że chcąc w tym zawodzie zarobić konkretne pieniądze trzeba wypracować określony poziom profesjonalizmu muzycznego (jak w każdej innej działalności), mieć pomysł na siebie oraz szaleńczą determinację do osiągnięcia wyznaczonego celu, jak również trochę szczęścia, aby we właściwym czasie spotkać na swojej drodze właściwych ludzi, którzy wyciągną rękę i pomogą.

Historia o Mötley Crüe uwidacznia widzowi, że zespoły rockowe tak naprawdę tworzą zwyczajni ludzie, którzy dopiero z biegiem czasu stają się gwiazdami – tak było z wieloma zespołami. W zasadzie każdy, kto nie jest całkowicie głuchy może spróbować tego „miodu” i jeżeli będzie wystarczająco uparty, to na pewno w końcu coś osiągnie, choć jest to trudne (jak wszystko w życiu, poza staniem pod sklepem monopolowym).

Tak też zostało to przedstawione w filmie The Dirt – chłopaki z Mötley Crüe mieli prosty cel – zarobić kupę szmalu i dobrze się przy tym bawić – po prostu „Cash from chaos” jak powiedzieli Sex Pistols. I o to chodzi, i tak trzymać! Jednak żeby to osiągnąć musieli się nieźle „spocić”, ale dali radę. Oglądając The Dirt przyszła mi do głowy taka refleksja, że z perspektywy czasu – droga do celu ma w sobie więcej uroku niż osiągnięcie go – chyba coś w tym jest…

Chociaż nie jestem fanem gatunku metalu granego przez Mötley Crüe, to muszę przyznać, że warstwa muzyczna filmu podobała mi się. Muzyka nie przytłacza widza, nawet jeżeli nie lubi on zbytnio ciężkiego brzemienia (ja akurat lubię). Również, jeżeli chodzi o grę aktorską to nie ma się zasadniczo, do czego przyczepić – panowie: Douglas Booth jako Nikki Sixx, Daniel Webber jako Vince Neil, Machine Gun Kelly jako Tommy Lee oraz Iwan Rheon jako Mick Mars stanęli na wysokości zadania i chwała im za to. Teraz każdy z nich może się teraz pochwalić, że zagrał w naprawdę dobrym filmie.

Podsumowując: dla mnie The Dirt to rewelka i polecam ten film każdemu, kto lubi mocne i wyraziste kino. Obejrzenie tego filmu na pewno nie będzie stratą czasu, ale może lepiej przekonać się o tym samemu…