Absolutnie nie jestem fanem produkcji opowiadających o superbohaterach wywodzących się z uniwersum DC, ale Joker, proszę Państwa… No właśnie, Joker to zupełnie inna sprawa…
Od czasu do czasu, ktoś wpada na naprawdę dobry (wręcz genialny) pomysł… Przy okazji cechuję się odwagą, jak również bezkompromisowością, aby przeforsować, a następnie zrealizować swoją wizję. Powstaje wtedy dzieło z wyrazem, film niebędący mdłym do wymiotów gniotem, w którym brak pomysłu, jak również jakieś sensownej myśli przewodniej zostaje przykryty kołderką bezsensownego mordobicia, mniej lub bardziej wyuzdanego seksu, jak również lawiną efektów specjalnych (pisałem już o tym przy okazji jednego z wcześniejszych wpisów). Film, o którym wie się z góry, że bez względu na tematykę należy go obejrzeć, ponieważ opowiada o czymś, co z jakiegoś powodu jest naprawę ważne… Niewiele takich filmów powstaje w ostatnich latach, ale na szczęście kilka by się znalazło. Joker, proszę Państwa to właśnie taki film…
Joker to przejmująca opowieść o człowieku z bardzo poważnymi problemami, pogrążonym w depresji i wegetującym na marginesie życia, gdzie walczy o to, aby przeżyć kolejny dzień. Człowieku rozpaczliwie poszukującym choćby iskierki ciepła ze strony drugiego człowieka, a który nie doświadcza niczego poza permanentnym odrzuceniem. Jakby tego było mało, jest on jedynym opiekunem swojej starej, schorowanej oraz niespełna rozumu matki, która stanowi jego jedyną rodzinę. Ten człowiek to Arthur Fleck, w którego postać po mistrzowsku wcielił Joaquin Phoenix (bardzo zdolny i wszechstronny aktor, znany między innymi z takich produkcji jak: Gladiator, Znaki (Sings), Spacer po linie (Walk the Line), Królowie Nocy (We Own the Night).
Arthur – główny bohater opowieści, to postać na wskroś tragiczna. Przypomina mi on trochę osaczone w ciemnej uliczce „dorosłe dziecko”, któremu z jednej strony zagraża sfora psów, zaś z drugiej wataha wilków. Stoi tam samotny i przerażony, nie mając żadnej drogi ucieczki, skazany na pewną zagładę. Jednak pomimo beznadziejnego położenia uparcie czepia się nadziei, że jego los jakimś cudem się odmieni…
Gdy poznajemy Arthura, daleko mu jeszcze do Jokera i wciąż jest dobrym człowiekiem, ale jak wszyscy wiemy życie uwielbia dobijać tych, którzy już i tak mają przerąbane. Jakoś tak się dziwnie składa, że najgorsze rzeczy przydarzają się najlepszym ludziom, a każdy dobrym uczynek zostaje w końcu ukarany. Niestety, te bezwzględne życiowe prawidła dotykają również Arthura, który pod ich wpływem zaczyna powoli przechodzić metamorfozę, przeistaczając się z Arthura w Jokera. Proces ten zachodzi skokowo, posuwając się do przodu po kolejnych ciosach serwowanych mu przez los, aż do ostatecznego skrystalizowania się nowej osobowości. Paradoksalnie ta przemiana stanowi dla Arthura wyczekiwany cud, dający mu realną szansę na wydobycie się z beznadziejnej sytuacji oraz odmianę własnego życia (podobny motyw został wykorzystany w serialu Breaking Bad. Zresztą, gorąco polecam wszystkim, którym podobał się Breaking Bad, dwa motywy filmowe połączone z tym serialem, mam tu na myśli Better Call Saul oraz El Camino).
Joker w reżyserii Todda Phillipsa to genialne odzwierciedlenie losu jednostki we współczesnym, zdegenerowanym świecie… W rzeczywistości, w której wielu z nas jest osamotniona i zdana wyłącznie na siebie, często bez prawdziwych przyjaciół, jak również realnego wsparcia rodziny. W świecie pogrążającym się w kryzysie dotykającym każdej sfery życia i powodującym że całe pseudo postępowe społeczeństwo zaczyna powoli obumierać. W sumie to można powiedzieć, że jesteśmy świadkami upadku Cywilizacji Łacińskiej, której odzwierciedleniem w dziele Todda Philipsa jest oczywiście Gotham City. W tym i w tamtym świecie jednostka została sprowadzona do roli wyrobnika, wykonującego z reguły kiepską, niskopłatną pracę i zarządzanego przez bezwzględnych, cynicznych cwaniaków, wykorzystujących wszystkich oraz wszystko dla własnych, partykularnych interesów. Z tego powodu bardzo łatwo przychodzi widzowi „wejście w buty” głównego bohatera i utożsamienie się z nim, ponieważ wielu z nas bez problemu odnajdzie w sobie pierwiastki takie same jak te tworzące Arthura/Jokera. Może właśnie, dlatego postać Jokera jest tak atrakcyjna dla widza, dużo bardziej niż poprawni do bólu zębów superbohaterowie, od oglądania których po pięciu minutach odbija się starym smalcem. Czy to znak czasów? Chyba tak…
W mojej ocenie za kreację postaci Arthura/Jokera, Joaquin Phoenix powinien dostać Oscara. Muszę przyznać, że Phoenix wzniósł się na wyżyny gry aktorskiej, zaś wiek dodaje temu aktorowi głębi oraz uroku, pretendując go do jeszcze bardziej dojrzałych i wymagających ról. Tak myślę…, ale najlepiej przekonać się o tym samemu, oglądając po prosu Jokera.
Podsumowując… Polecam wszystkim lubiącym ciężkie filmy z przekazem obejrzenie recenzowanego filmu, zapewniając z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nawet bardzo wymagający widz nie powinien poczuć się zawiedziony.